Skład Królewskich pod lupą
Sezon bez tytułu rzadko pozostaje bez konsekwencji w Realu Madryt. Ponieważ nowy plan nie działa, stara metodologia może się sprawdzić.
David Alaba powinien być przygotowany na rozpacz – chciał ostrzec Austriaka jeden z przechodniów, gdy ten kilka dni temu przed hotelem drużyny Bayernu zaproponował nieruchawemu monachijczykowi, by ten pracował z nim na budowie, zamiast grać z Viniciusem w Realu Madryt.
Krótki klip szybko rozprzestrzenił się w Internecie jako śmiech między nimi. Ale nawet za tą zabawą musiała kryć się gdzieś odrobina powagi. Bardzo realna powaga, która w końcu została prawie zaćmiona, tak niewiele brakowało, by Królewscy nie zdobyli drugiego z rzędu mistrzostwa.
Ale nie udało im się i teraz są bez tytułu. I już czeka ich kolejny przewrót, do którego tym razem być może trzeba będzie podejść nieco bardziej tradycyjnie.
W ostatnich tygodniach hiszpańską stolicę nawiedzają najróżniejsze pytania. „Czy Zidane w końcu odchodzi?”, „Czy Ramos mimo wszystko przedłuży kontrakt?” lub „Czy piłkarze X i Y nie są już za starzy?”.
Szeroko komentowany przewrót trwa tak naprawdę od dłuższego czasu, w zasadzie od 2019 roku, kiedy to trener sukcesu Zinedine Zidane nieco zaskakująco powrócił na ławkę Blancos. A wydarzyło się już więcej – mimo pandemii i pecha z kontuzjami – niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Jednak to nie „kiedy?”, ale „jak?” budzi wątpliwości, jeśli chodzi o zmiany w drużynie, która gra w tym składzie od 15 lat.
Odmłodzić zespół? Proszę bardzo. Ale podczas gdy Marcelo, niegdyś niezniszczalny zawodnik, słusznie stracił swoje stałe miejsce w składzie, sprawni Sergio Ramos, Luka Modric, Toni Kroos czy Karim Benzema byli po prostu wciąż wyraźnie lepsi od tego, co miało nastąpić później.
Real Madryt musiał zdać sobie sprawę, że obiecujący w 2020 roku Fede Valverde nie zawsze był konsekwentny, ostatecznie wypożyczony Luka Jovic po prostu nie strzelał bramek, a Rodrygo czy Vinicius tylko w kilku momentach uzasadniali, że są kalibrem Realu Madryt. Trzeba było ograniczyć wstrząsy.
Podczas gdy uznani gracze, tacy jak Isco i Marco Asensio również zmierzali w złym kierunku, czy też wypożyczeni Dani Ceballos, Takefusa Kubo, Reinier, a nawet Martin Ödegaard również wyglądali jakby nie było dla nich miejsca w zespole, który chce zdobyć każdy tytuł. W międzyczasie Achraf Hakimi i Marcos Llorente, z perspektywy czasu najlepsi potencjalni zmiennicy, zostali wyrzuceni, świętując mistrzostwo z Interem i Atletico.
Czy Real potrzebuje kogoś takiego jak Tuchel?
Następne pytanie. Jak zostanie przyjęta ewentualność odejścia kapitana i postaci rozpoznawczej Ramosa, którego ciało zaczyna go zawodzić? Przez ewentualne podpisanie Alaby, przynajmniej pod względem sportowym. Poprzez rozwój Edera Militao jako przyszłego lidera defensywy. Defensywnie, nawet jeśli nie zaszkodziłoby zastąpienie Casemiro, Real Madryt nie przegrał jeszcze mistrzostwa.
Pozostaje wieczna wątpliwość co do planu taktycznego Zidane’a, czy w ogóle go miał. Coraz głośniej słychać głosy, że legenda piłkarzy powinna zostać zastąpiona, że Zidane nie jest trenerem do przebudowy.
Tak, prawdopodobnie nigdy nie zobaczysz aktywnej pracy Francuza tak wyraźnie jak Pep Guardiola czy Thomas Tuchel, którzy w ten sposób dotarli do tegorocznego finału Ligi Mistrzów. Ale kiedy nie tak dawno temu udało mu się zdobyć trofeum klamki trzy razy z rzędu, pojawiła się inna analogia do dzisiejszego Manchesteru City czy Chelsea FC: Jakościowa głębokość składu.
Nawet w szczytowym okresie dominacja Royals, dla których jest to w pewnym sensie tradycja, wynikała nie z lepszego pomysłu taktycznego – ale z wyższej jakości indywidualnej wielu gwiazdorów. Którego Real Madryt prawie nie ma w ofensywie. Zidane też nic na to nie poradzi. Sam Vinicius staje się placem budowy.
Ale sam Zidane może już nie chcieć grać, pewnie teraz ktoś inny będzie miał szansę. Jednak pytanie o trenera może nie być tym, które musi zadać sobie prezydent Florentino Perez i spółka. Mogłoby to brzmieć następująco: „Czy nasza polityka składu z ostatnich kilku lat zawiodła?”
Kto będzie następnym „Galactico”?
Napastnicy w Realu Madryt nie mają obietnicy na przyszłość, ale mają być polisą ubezpieczeniową na teraźniejszość. Prawda leży więc gdzieś pomiędzy 18-letnim Brazylijczykiem, który rozegrał zaledwie trzy mecze ligowe, a Edenem Hazardem, którego transfer ciągnie się już tyle lat, że w końcu stracił kondycję, ambicję albo jedno i drugie.
Spojrzenie na historię klubu pokazuje, że w najbliższym czasie w Madrycie raczej nie pojawi się taktyczny rewolucjonista, który na nowo wytłumaczy futbol rekordowym zwycięzcom ligi hiszpańskiej i Ligi Mistrzów. Że w obronie nie oczekuje się cudów. Ta jakość jest wciąż większym atutem niż młodość – i jest rozpaczliwie potrzebna ponownie w ataku.
Ta część składu może być zagrożona całkowitym odwróceniem. Być może powinno, na ile pozwalają na to finanse.
Oprócz kilku pytań, kilka nazwisk już krąży wokół Concha Espina. Kylian Mbappé, Erling Haaland, ewentualnie Harry Kane. Przynajmniej jeden z nich. Tak zwani „galacticos” sprawili, że wiele odpowiedzi w Madrycie stało się już nieważnych, przynajmniej w krótkim okresie czasu.